Strona
główna

O praktyce wakacyjnej w Lubece

Autor: Joanna Łoś
(artykuł opublikowany w gazecie studentów ŚAM)
Prace studenckie
Inne opracowania
Aktualności
Linki
O Autorach
Szczerze mówiąc to nie wierzyłam, że to się uda.... Po prostu w grudniu napisałam podanie o umożliwienie odbycia praktyki po czwartym roku studiów na Oddziale Kardiologii II Kliniki Chorób Wewnętrznych (MUL) Uniwersytetu Medycznego w Lubece i wysłałam pocztą elektroniczną. Jakież było moje zdziwienie, gdy przeglądając pocztę kilka dni później, odczytałam odpowiedź! Serdecznie zapraszano mnie do kliniki, jednocześnie informując o terminie badań, które każdy pracownik kliniki musi wykonać przed rozpoczęciem pracy na oddziale. Kilka dni później otrzymałam informację o możliwości zakwaterowania, cenach itd. Następnie należało uzyskać zgodę Dziekana - a to trwało już całe trzy tygodnie. Jednak warto było czekać...
W Lubece otrzymałam do dyspozycji pokój jednoosobowy w Domu Gościnnym przy Klinice-również poczta elektroniczna okazała się niezwykle pomocna. Pełna zapału i oczekiwań (z pewną dozą niepewności) z końcem czerwca udałam się do Lubeki- miasta dawnej Hanzy (jeśli byliście w Gdańsku, to wiecie o czym mówię), położonego nad Morzem Bałtyckim, Schleswig-Holstein w północnej części Niemiec. W Domu Gościnnym powitano mnie bardzo serdecznie. Jak się okazało przy pierwszym wspólnym śniadaniu, moimi współlokatorami byli studenci z Norwegii, Holandii i Bawarii, a także lekarz specjalizujący się w laparoskopii ciężarnych z Kenii oraz ginekolog z Turcji-prawdziwa Wieża Babel. Jeżeli jeszcze ktoś wątpił w swoje zdolności językowe to na krótko. Szybko pękały wszelkie bariery i okazało się, że tak naprawdę można nauczyć się nawet Suahili przy porannej kawie. Po tygodniu nasze posiłki przerodziły się w kółko dyskusyjne- a tematów nam nie brakowało. Jak się okazało nawet Kenijczyk może polubić muzykę Ich Troje-płyta pojechała więc do Afryki.
Uniwersytet Medyczny w Lubece utworzony został w 1964 roku. Część uniwersytetu stanowi Instytut Psychiatryczny Schrecknitz'a założony w 1912 roku, zamknięty w 1941 roku przez nazistów-pacjentów skazano na śmierć w obozach koncentracyjnych. Pierwotną Akademię Medyczną przekształcono w 1985 roku na Uniwersytet Medyczny (MUL), ze względu na umożliwienie podjęcia studiów także na kierunku informatyki medycznej, bioinformatyki-matematyki, elektrotechniki, zdrowia publicznego i dla bardziej zaawansowanych-cytobiologii. MUL to 24 kliniki i 31 instytutów medycznych, 14 instytutów Wydziału Nauki i Technologii, Instytut Naukowy Borstel'a, Centrum Laserów Medycznych. Ponadto MUL kształci techników medycznych, pielęgniarki, asystentki pielęgniarek a także opiekunki do dzieci. Ilość studentów średnio wynosi 1700 (1550 to studenci medycyny). Uniwersytet dysponuje bogato zaopatrzoną biblioteką medyczną (i nie tylko) również anglojęzyczną-studenci mają także nieograniczony dostęp do internetu. Szybko okazało się, że dla wielu obcokrajowców, oczywiście dla mnie też, był to jedyny kontakt z rodzimym krajem i językiem. Kompleks akademicki położony jest w parku w południowej części miasta. Nie myślałam, że mapa, którą otrzymałam pierwszego dnia okaże się niezbędnym wyposażeniem, szczególnie że np. stołówka znajdowała się na drugim końcu kampusu, a do pokonywania odległości uzasadnione było wykorzystanie rowerów. Pierwszy dzień na oddziale okazał się być bardzo stresujący. Klinika, gdzie odbywałam praktykę, znajdowała się w centralnym budynku (Zentralklinikum), którego rozpiętość budziła respekt i naprawdę bardzo łatwo można było się zgubić (najdłuższy korytarz to ponad kilometr (!!!)-czasem pokonywałam tą odległość na hulajnodze, będącej wyposażeniem oddziału)-kolejna mapa do kieszeni... Klinika Chorób Wewnętrznych obejmowała oddziały: Intensywnego Nadzoru, Kardiologii-Elektrofizjologii, Kardiologii-Angiologii, Pulmonologii, Wielospecjalistyczny Oddział Ratunkowy a także Pracownię Hemodynamiczną. Każdy z nich oczywiście doskonale wyposażony, oferował pełen zakres usług medycznych-cóż za odmiana!! Zgodnie ze znanym upodobaniem Niemców do czystości i porządku oddziały zupełnie nie przypominały tego, co obserwować możemy w większości przypadków na naszej akademii. W Klinice razem ze mną była studentka z Tunezji-Sonia oraz dwie studentki niemieckie-Barbara i Steffi również po czwartym roku studiów. Na moim oddziale pracowało trzech lekarzy, którzy byli za mnie odpowiedzialni. Każdy z nich miał w danym tygodniu przydzielone obowiązki: zajmowanie się pacjentami, wypełnianie dokumentacji medycznej na bieżąco oraz dyżur w pracowni hemodynamicznej-co tydzień zmiana. Niezależnie od tego każdy z nich miał uczyć studentów. Musieliśmy wiedzieć, jakie dolegliwości prezentują pacjenci (rozmowa i badanie fizykalne), jakie jest postępowanie i diagnoza, umieć zinterpretować Ekg i inne badania dodatkowe a także uzasadnić leczenie. Bardzo chętnie wyjaśniano wszelkie wątpliwości, a jeżeli czas na to pozwalał rozwiązywaliśmy problemy całą grupą, przy kawie oczywiście. Codziennie otrzymywaliśmy materiały edukacyjne, mające na celu ułatwienie zrozumienia kardiologii zwłaszcza w obcym języku. Zaskoczona byłam w jak miłej atmosferze wszystko to się odbywało. Pacjenci również chętnie współpracowali. Zdarzały się zabawne sytuacje, gdy na przykład pod koniec wywiadu pacjent zaczynał mówić po polsku! Okazało się bowiem, iż pochodzi ze Słupska. Rozkład moich zajęć był mniej więcej stały: o 7.30 obowiązkowa obecność na obchodzie, następnie pobieranie próbek krwi na badania (czynność tą jak i wszelkie iniekcje, podłączanie wlewów kroplowych wykonuje lekarz), wykład z interny, kardiologii i pulmonologii-na każdym z nich obecny pacjent, powrót na oddział i zajmowanie się pacjentami. Około południa godzinna przerwa na obiad a po powrocie zajęcia w pracowni hemodynamicznej lub na oddziale do godziny 17. Dopiero w pierwszy czwartek zorientowałam się dlaczego tak intensywnie się nami zajmowano. Był to dzień wizyty profesora... Zaczęło się całkiem niewinnie-uścisk dłoni, miłe powitanie w klinice, a potem poszliśmy na obchód... jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że na pytania profesora odpowiadają studenci, a jeżeli czegoś nie wiedzą, odpowiedzialność ponosi lekarz prowadzący!! Mimo że zajęcia w klinice trwały do popołudnia sił starczało jeszcze na wyprawy po mieście. Przecież Lubeka to nie tylko Akademia Medyczna... i tylko z pozoru wydaje się być zwyczajna. Początkowo osada duńska, następnie germańska a jak się okazało również zamieszkiwana okresowo przez Słowian, później miasto Hanzy położone nad kanałem łączącym Hamburg z Bałtykiem, zawsze związane było z morzem i handlem. Najpiękniejsza część-Stare Miasto położone jest na wyspie-a tu wąskie uliczki, strzeliste wieże pięciu kościołów (Siedem Wież Lubeki-z jednej z nich można podziwiać panoramę miasta), gotyckie kamienice, które kryją romantyczne zaułki pełne kwiatów (tylko dla wtajemniczonych-nie ma drugiego takiego miasta), czy secesyjne kamienice w Zaułku Malarzy. Tu wydaje się, jakby czas się zatrzymał... każde miejsce starówki ma swoją ciekawą historię-tawerna z XV wieku, zachowane dwie z czterech bram wjazdowych: Holstentor-obecnie siedziba muzeum historycznego i Burgtor, Szpital Świętego Ducha-jeden z najstarszych w Europie-dziś również muzeum, Burg Kloster-obecnie muzeum, a kiedyś więzienie, siedziba Gestapo, klasztor oraz wiele innych ciekawych miejsc. Spotykaliśmy się wieczorami w kafejkach przy piwie, kawie oraz obowiązkowym marcepanku, gdyż Lubeka słynie w świecie z produkcji tego przysmaku-w budynku fabryki znajduje się nawet Muzeum Marcepanu! Dużo czasu spędzaliśmy w nadmorskiej dzielnicy-Travemünde. Niezwykle ciepła woda, czyste plaże i obowiązkowa bułka z mintajem kupiona w porcie-specjalność tutejszych rybaków. Dla zainteresowanych historią bardzo ciekawe okazały się weekendowe wyprawy za miasto-głęboko w lesie ukryte stanowiska archeologiczne-kamienne groby sprzed około 4 tys. lat, kurhany, czy grodzisko z czasów Starej Lubeki, czyli z ok. VII wieku. Jednym słowem miasto nie pozwala się nudzić, zwłaszcza że latem odbywa się sporo imprez kulturalnych-koncerty organowe, koncerty rockowe, Dni Lubeki, Dni Travemünde, wystawy a co niedzielę tzw. Pchli Targ (Flohmarkt), niezwykle lubiane miejsce spotkań i handlu oczywiście wszystkim i niczym. Po prostu dla samej radości targowania... Cztery tygodnie pobytu w Lubece minęły zbyt szybko. Wyjeżdżając, miałam wrażenie, że nie wszystko widziałam, choć z nowymi znajomymi staraliśmy się jak mogliśmy, by nie zmarnować żadnej wolnej chwili-przecież nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle zobaczymy miasto i siebie jeszcze raz...

saszkaa@poczta.onet.pl